Blog

Marato

poniedziałek, 21 września 2015

Namiętność, żarliwość, zaangażowanie, determinacja, poczucie przebijania się przez „mur”, miłość, radość ból, śmiech i cudowne towarzystwo ludzi zarówno biegnących jak i dopingujących. Cieszę się, że to wszystko stało się moim udziałem na trasie maratonu w Szczecinie.

Na pierwszych kilometrach było cudownie i spokojnie. Nawet ich nie zauważyłam. Cieszyłam się biegiem i wszystkim co mnie miało spotkać. Z każdym krokiem czułam się mocniejsza.

Trasa była pofałdowana, urozmaicona, czyli taka jaką lubię. Kibice nie zawiedli, dopingowali z poziomu drogi, z paralotni, z wiaduktów, samochodów. Na szczęście prędkość, którą rozwijałam pozwalała mi na rozmowy i podziwianie okolicy.

– Czy to kurtyna wodna, czy mi się wydaje – zapytałam biegnącą obok mnie. Zbliżałyśmy się do trzydziestego kilometra, więc nie mogłam wykluczyć złudzenia.

– Na pewno to nie jest fatamorgana, bo też ją widzę – odpowiedziała i po chwili obie cieszyłyśmy się strumieniem wody. Takie orzeźwienie przydało się.

A później trzydziesty piąty kilometr i góra. Postanowiłam nie poddać się i na nią wbiec. Udało się, chociaż zabrała mi spory zapas sił. I następną część trasy pokonałam już z dużo mniejszą prędkością.

– Pozamiatam drogę, żeby pani nie poślizgnęła się na skórce od banana – powiedziała młoda dziewczyna i sprzątała wszelkie przeszkody, bym na czterdziestym kilometrze bezpiecznie mogła przejść. Z dala już słychać było głos spikera.

Gdy dobiegałam do mety, na ostatnich metrach wiwatowali kibice, stało się pokonałam dystans i mam siły, by biec dalej.

Następny wpis:
Jesienna harmonia

Powrót na stronę główną bloga