W drodze do domu
wtorek, 21 listopada 2017
– Jestem pewna, że ci się uda – dodałam – czekam na zaproszenie.
– Odwiozę cię do domu, robi się późno. Obiecałam mężowi, że wrócę do dwudziestej.
– Lubię to miejsce, niby biuro, ale ma klimat domowy, relaksacyjny, o ile tak można powiedzieć.
– Zgadzam się, też lubię tutaj przebywać. Wcale nie czuję się jak w pracy. Dobre miejsce w sercu miasta. Czasami w powietrzu oprócz zapachu czekolady tli się muzyka. Szkoła muzyczna za oknem.
Zamknęłam drzwi, wyszłyśmy na ulicę. W świetle latarni lśniły krople deszczu, dotarłyśmy do samochodu. Ledwo zamknęłyśmy drzwi Asia od razu zapytała.
– Wiesz, nie dają mi spokoju wasze ćwiczenia na stadionie. Rozumiem gimnastykę na powietrzu w lecie, albo wczesną jesienią, kiedy jest jasno i ciepło. Ale teraz w listopadzie? Nie widzę w tym nic ciekawego, że się wam chce! A gdy pada, czy dziś też wyjdziecie na dwór, żeby na karimacie się powyginać? – dodała z uśmiechem i wyjechałyśmy z parkingu.
– Ciemność nie przeszkadza, bo na stadionie jest światło, no i mamy swoje oświetlenie, takie przenośne. A jak jest deszczowo, albo szaleje orkan, to spotykamy się u Kingi w domu. Najważniejsze, żeby ćwiczenia sprawiały radość. To jest podstawa.
– Też tak chcę. Nie ćwiczyć – oczywiście, lecz znaleźć w sobie swobodę i akceptację, cieszyć się z każdego dnia, nie dostosowywać się do życzenia innych i nie porównywać z młodymi. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego tak robię, ale to jest ode mnie silniejsze. O już dojechałyśmy.
– Dziękuję Asiu, czekam na wieści od ciebie, pa.